niedziela, 19 sierpnia 2012

Krwawiący Ukrainiec w Warszawie

W tamtym roku wracałam z długiego pobytu w Wilnie, cała obładowana bagażem. Do Warszawy dojechałam autobusem z koleżanką, później sama musiałam przesiąść się na pociąg. Było już dość późno, w okolicach północy. Z wielkimi problemami znalazłam dojście na dworzec kolejowy i kupiłam bilet. 

Pociąg miałam dopiero nad ranem. Nie widziałam miejsca, w którym mogłabym spokojnie zaczekać, więc postanowiłam wrócić na dworzec autobusowy, było tam coś w rodzaju poczekalni, gdzie zebrało się już sporo ludzi. Zajęłam wolne miejsce na podłodze, położyłam się na karimacie ze słuchawkami na uszach i tak miałam zamiar przeczekać do rana.

Z niebytu wyrwał mnie głos ochroniarza, który głośno kogoś wyganiał. Zdjęłam słuchawki i okazało się, że do poczekalni przyszedł młody Ukrainiec z rozciętą ręką, szukał pomocy. Prosił ochroniarza, żeby zadzwonił na pogotowie. Ten nie chciał tego zrobić, nie miał nawet apteczki i próbował jak najszybciej pozbyć się tego chłopaka, bo zakrwawił mu całą podłogę. Ukrainiec był pod wpływem alkoholu, ale nie był mocno pijany ani agresywny.  W mieszance polsko-ukraińsko-rosyjskiej wyjaśnił, że skaleczył się przy otwieraniu piwa.

Przypomniało mi się, że mam apteczkę w plecaku, więc długo się nie namyślając, wyjęłam ją i podałam bandaż Ukraińcowi. Ochroniarz pomógł mu zatamować krwawienie przy pomocy mojego bandaża i chusteczki higienicznej. Prowizorycznie opatrzony Ukrainiec odszedł w swoją stronę, a podróżni w poczekalni wrócili do przerwanej drzemki.

Od jakiegoś czasu noszę ze sobą apteczkę, tak na wszelki wypadek, dmuchając na zimne. Nigdy nie myślałam, że mi się przyda. W Warszawie okazało się jednak, że warto być przygotowanym na różne sytuacje.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz