poniedziałek, 22 lipca 2013

Słowacki Martin - panoramy miasta

Przedstawienie miasta rozpocznę od widoku z góry, bo jest co podziwiać. W kolejnych notkach przejdę do szczegółów.

Wybrałam się samotnie na górę z wieżą, ale na sam szczyt nie weszłam. Dotarłam tylko do niższych wierzchołków, Hodinovka (855 m n.p.m.) i Pod Kalužnou (1053 m n.p.m.). Z tym że to ostatnie, to raczej nie szczyt.
Wracając do widoków, były przepiękne. Ze szlaku widać cały Martin. Prawie od razu jak się wejdzie do lasu, wcale nie trzeba wchodzić wysoko.
Trafiłam akurat na dobrą pogodę, bo wszystkie poprzednie dni były pochmurne i pewnie niewiele byłoby widać.
Góry otaczające Martin są takie, jakie najbardziej lubię. Dość wysokie, ale jednocześnie cały czas zielone i porośnięte. Podobnie jak Bieszczady. Tatry są już trochę za wysokie i zbyt niebezpieczne. Przynajmniej sama bym się nie odważyła iść w Tatry, bo wiem, czym to się może skończyć. W niższych górach ryzyko też jest, ale o wiele mniejsze (pamiętam pewną historię, kiedy na 800-metrową górę wzywano GOPR, chyba będę musiała to tutaj wkrótce opisać).
Żałuję, że nie umiem dobrze robić zdjęć, mam prawie zerową wiedzę na temat fotografii. Gdybym trochę nad tym przysiadła, zdjęcia byłyby pewnie o wiele lepsze.
Bez wątpienia te góry, to piękne miejsce. Można iść przed siebie, podziwiając miasto u swoich stóp.
Z której strony by nie spojrzeć, wszędzie były góry. Korciło mnie, żeby zostać dłużej i zdobyć wszystkie szczyty, ale nie miałam odpowiednich butów, dlatego skróciłam nawet tę pierwszą i jedyną wycieczkę. Tylko z oddali mogłam podziwiać kolejne wzniesienia.
Przede mną rozciągał się widok na całe miasto, które jest naprawdę pięknie położone. Nie wiem, kto i kiedy zasiedlił to miejsce, ale nie mógł wybrać lepiej.
Nie wiem, co Słowacja w sobie ma, ale właściwie w każdym miejscu, w którym byłam do tej pory, mogłabym zamieszkać. Może z wyjątkiem Bratysławy. Ale krajobrazy są naprawdę cudowne. Góry, kościółki na zboczach, stojące tuż nad przepaścią i pola słoneczników.
Nie ma też większego problemu z językiem, bo prędzej czy później Polak ze Słowakiem jakoś się dogada.
Aby przećwiczyć podstawowe zwroty wystarczy iść w góry. Podobnie jak w polskich górach, wszyscy mijający się na szlaku pozdrawiają się nawzajem. Po kilku godzinach "dobrý deň" miałam już opanowe do perfekcji. Ciekawi mnie też, ile z napotkanych osób rozpoznało, że nie jestem rodowitą Słowaczką i przyjechałam z Polski, żeby samej włóczyć się po górach:)
Rozumiem większość z tego, co mówią do mnie Słowacy. Niestety zwykle mam problem, żeby odpowiedzieć, poza kilkoma prostymi zwrotami używanymi najczęściej. W tamtym roku podczas pobytu na Słowacji intensywnie uczyłam się języka, kilka razy przeczytałam cały słownik, więc znam trochę słówek, pozostałych jestem w stanie się domyślić z kontekstu. Ale kiedy sama mam coś powiedzieć po słowacku, to już gorzej.
Mam nadzieję, że w niedalekiej przyszłości uda mi się kogoś znajomego wyciągnąć na wędrówki po słowackich górach. Kawałek trzeba jechać, ale nie jest to wcale aż tak daleko. Na kilka dni może się nie opłaca, ale na dłuższy okres jak najbardziej warto przyjechać.
Gdyby ktoś miał wątpliwości, czy jest co oglądać na Słowacji, mogę odpowiedzieć, że zdecydowanie jest. Nie tylko same góry, jest też mnóstwo zamków i innych ciekawych miejsc. Sama mam nadzieję odkryć to, co ta ziemia w sobie kryje.
To pierwsza część relacji z Martina, wkrótce pojawią się kolejne, w których pokażę bardziej samo miasto, a nie tylko piękne okolice.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz